cena: 12 zł
liczba kalorii: over 9000
Można by rzec, że składanej sobie i poniekąd czytelnikom obietnicy nie korzystania z fast-foodów jednocześnie nie wypełniłem i wypełniłem. Nie wypełniłem, gdyż niniejsza recenzja dotyczy tego typu jedzenia i wypełniłem, bo nie miałem nic wspólnego ze spożywaniem produktu (no, chyba że liczyć badawcze przyglądanie się z boku). Moim asystentem w stworzeniu nowatorskiej w formie recenzji był G., którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam. Drodzy Państwo: czytacie prawdopodobnie pierwszą w historii recenzję pisaną z "drugiej ręki", z "drugiego podniebienia" - tak może bardziej. Także pierwszą dania, a nie, jak to zwykle bywa, gotowego produktu. G. opowiada mi, co przeżył i czy warto, a ja smakuję językiem wyobraźni i opisuję. Wszystko dlatego, że mój układ trawienny takiego przysmaku mógłby nie zdzierżyć.
Przedmiotem dzisiejszych rozważań jest "Servet's" z baru "U Szwagra" na ulicy Lea. Jest to popularna knajpa, szczególnie wśród tak zwanych "nocnych kowbojów" wracających z całonocnych przygód krokiem chwiejnym jak sytuacja polityczna na Bałkanach. Od niektórych z nich, koneserów, dowiedzieć się można o teoriach dotyczących genezy nazwy "Servet's". Ktoś twierdzi, że danie wymyślił Miguel Servet - hiszpański teolog, astronom, prawnik i lekarz jako nieudany eksperyment na żołądkach paryskich mieszczan. Inny mówi, że to od charakterystycznego naczynia, serwety-koperty, w którą wkłada się zawartość. Kwestia pozostaje nierozstrzygnięta.
Porcja mięsa i frytek z sosami, bo tym właściwie jest ten przysmak (patrz ryc. 1) cieszy się "U Szwagra" ogromną popularnością, przewyższającą kebaby i zapiekanki. Może to wynikać z faktu, że - przynajmniej intuicyjnie - bardzo się on opłaca. W okolicznościach typowo "szwagrowych" (zmęczeni studenci wracający ze wspólnej nauki wszędzie dokoła) G. zamawia Graala krakowskich budek z żarciem. Fast-food ostateczny - "Servet's"
![]() |
ryc. 1 (autorstwo: G.) |
Po krótkiej chwili oczekiwania mój asystent dzierży już w dłoni rożek z rarytasami. Wygląd jego nie jest niczym szczególnym ani też - należy szczerze przyznać - apetycznym. Duże, brzydkie kawałki kurczaka wystają z tektury. G. nie należy jednak do osób "jedzących oczami". "Jak walory smakowe?" - pytam zaciekawiony. Z relacji wynika, że mięsko jest smaczne, dobrze wysmażone i nie chrzęści. Jednak czasem kawałki mięsa są zbyt duże, nie pokrojone (ten problem niestety się powtarza). Frytki również bardzo dobre. Warto trafić, tak jak my, na karbowane - te są bardziej chrupiące. Proporcje wszystkich składników są odpowiednie, także biorąc pod uwagę ilość sosu (ważne: pani z czarnymi włosami ładuje więcej mięsa). Sos należy zamówić mieszany, bo bardziej się opłaca. Jego pikantność jest świetnie wypośrodkowana - smak jest wyraźny, a (tu cytat) "ryja nie wyparza".
Cechą charakterystyczną "Servet'sa" jest to, że już w połowie konsumpcji człowiek czuje się najedzony. Tu zapewne pojawiają sie pierwsze wątpliwości, ale zostają szybko zagłuszone upojeniem alkoholowym i wnioskiem: "przecież nie wyrzucę". Nasza decyzja zostaje sowicie wynagrodzona dojściem do etapu, w którym kurczak jest wymieszany z fryteczkami i sosem. Tu podobno jest najprzyjemniej. Na końcu jeszcze zostają same frytki, które możemy namoczyć resztkami tłuszczyku. Głód został zaspokojony. Gdzieś tak do podwieczorka następnego dnia. Pozostaje sympatyczny posmak i pierwszy wyrzut sumienia, a w oczy zagląda widmo jutrzejszej niestrawności.
![]() |
Dzierż mocno, bo kradną |
8/10
P.S. G. po dwóch dniach spożywania "Servet'sa" z rzędu zachorował. Po krótkim okresie rekonwalescencji i trzymania się za brzuch wszystko jest z nim w porządku. Dziś mieszka na farmie wraz z ulubionymi zwierzętami i poświęca się pisaniu pamiętników. Dzięki pracy na rzecz zdrowego stylu życia otrzymał medal z rąk prezydenta. Jego przewód kanonizacyjny jest otwarty.