Mam bardzo trudną relację z kawą. Zacznijmy od początku. Przez cały okres szkolny piłem kawę tylko w formie dodatku do mleka. Bardzo niesłusznie. Po pierwsze dlatego, że mleko jest bardzo niezdrowe, po drugie cały tydzień chodziłem niewyspany i pewna dawka kofeiny mogłaby mi wydatnie pomóc w codziennym funkcjonowaniu. Powiedzieć, że byłem niewyspany to mało - tak naprawdę każdego ranka stawałem się bladym zombie i w ramach tego porównania mieszczą się także umiejętności arytmetyczne. Mój tok myślenia był jednak następujący: jestem młody, potrzebuję dużo snu, nie można go zastępować substancjami wpływającymi na układ nerwowy.
![]() |
To jest kawa |
Dziś jestem już nieco mniej młody i wiem, że cała zachodnia cywilizacja opiera się na sztucznym podtrzymywaniu przy świadomym życiu za pomocą espresso, americano albo bardziej barbarzyńskiej rozpuszczalnej. Wiedza ta skłania mnie do pewnej głębszej refleksji. Na ile bowiem współczesna nauka, technika i filozofia zawdzięcza kawie postęp? Czy Komitet Noblowski nie powinien wysłać jednego wielkiego medalu do Brazylii i wstawić go w środek plantacji? Co ze sztuką? Ileż wspaniałych płyt powstało pod wpływem tego czarnego płynu (powiecie, że raczej pod wpływem innych narkotyków, ale gdy przyjdzie twój diler, musisz mu przecież coś zaparzyć)? Krótko mówiąc: kawusia zastępuje całemu światu sen i motywację do działania i wszystkim przestało to już dawno przeszkadzać. A powiązanie dopływu kofeiny do krwi z sytuacją społeczną "przerwy na kawę", podobnie zresztą jak w przypadku "przerwy na papierosa", przyczynia się do niezwykłej popularności tej używki (ludzie zrobią wiele, by choć przez chwilę mogli przestać pracować, nawet kosztem późniejszego zwiększenia efektywności).
Znam takich, którzy ewidentnie z kawą przesadzają, usprawiedliwiając się swym pracoholizmem. "Piję już siódmą, co w tym dziwnego?" - patrzą na ciebie swymi przekrwionymi oczyma narkomana. Tak, dla mnie to jest dziwne. Z tego powodu, że składka była po równo, a poza tym jestem nadwrażliwy na kofeinę. Trudna sprawa. Gdy wypiję rozpuszczalną - taką z dwóch łyżeczek - trzęsą mi się ręce, zaczynam pisać operę o przedwojennych indiańskich robotnikach ("Howgh! Bra-cie! Ła-pać ła-mi-straj-ków!") i piszę "co słychać?" do kolegów z przedszkola. Tych, co ich nie widziałem od przedszkola. Dlatego normalnie piję rano taką z jednej łyżeczki. Pamiętam, że spożyłem kiedyś napój energetyczny. Usiadłem potem w kawiarni na Brackiej, zamówiłem cappuccino i obserwowałem, jak na ścianie ukazuje mi się miks najlepszych efektów specjalnych z "Odysei Kosmicznej". Zaś znajomi, z którymi tam poszedłem, byli wtedy tak naprawdę zupełnie gdzie indziej.
![]() |
Dobry towar |
Najgorsze w tym wszystkim jest jednak to, że kawa w moim przypadku w ogóle nie wpływa na efektywność pożądanej pracy. Mam problemy ze skupieniem uwagi już bez niej, a gdy wychylę kubek "nescafe", moje myśli biegają we wszystkie strony. Zamiast uczyć się, wkuwać trudne terminy, albo pisać to, co naprawdę powinienem, przypominam sobie najlepsze zabawy z lat dziecięcych lub odtwarzam z pamięci rozkład jazdy tramwaju numer "14". Gdyby chociaż kawa przyczyniła się do rozwiązania jakiejś niespodziewanej kwestii - istoty bytu lub któregoś z problemów milenijnych... Do niczego takiego nie doszło i nie dojdzie. A szkoda, bo sława i pieniądze trafią do innych. Przeważnie do tych, którzy piją po trzynaście filiżanek dziennie i nie dostają od tego mroczków przed oczami.
I - wychodzi na to - wcale nie mam trudnych relacji z kawą, tylko z własnym organizmem. To jest tradycyjne "bez niej źle, z nią jeszcze gorzej", gdyż nie do końca wyleczyłem się z bycia zmęczonym już od usłyszenia budzika. Całe szczęście od dłuższego już czasu mogę spać tyle, ile teoretycznie mi potrzeba. Nie robi to jednak żadnej różnicy. Zacznę przygotowywać sobie taką w proporcjach homeopatycznych - efekt placebo może zrobić swoje.
Być może taka już dola niektórych, by czuć się jak na niższym szczeblu ewolucji?