wtorek, 15 stycznia 2013

Fast food a alienacja w analizie krytycznej

Spośród wszystkich współczesnych rytuałów człowieka Zachodu wciąż jednym z najważniejszych pozostaje wizyta w kulinarnym przybytku typu "fast food" (ang. "dawaj szybciorem hambuksa z pomidorem"). Postanowiłem przyjrzeć się zjawisku bliżej niż ktokolwiek do tej pory, przy użyciu niewykorzystywanych metod socjologii, psychologii, antropologii i moich własnych zębów trzonowych. Badania trwały około 3 lata i składały się z: 

- trzech wizyt w Burger Kingu
- czterech, pięciu odwiedzin KFC
- ze trzech wypadów do McDonald'sa.


W moim wypadku każde fastfoodowe doświadczenie wiąże się z większym lub mniejszym przypadkiem - a to wszystkie kebabownie w okolicy są zamknięte, a to znajduję się na środku autostrady i jedyną opcją jest obiadowy "czisik" w opozycji do czwartego hot-dożka z Orlenu. Już przechodząc przez drzwi zbieram podwójny "bonus" (-3 do charyzmy) za nieumiejętność zachowania się przy ludziach. Jeśli jest późno, a ja jestem trzeźwy - nie jest źle. W konkurencji z narąbanymi Anglikami i klubowiczami poszłoby mi całkiem nieźle, nawet gdybym dokonał próby porwania Ronalda McDonalda. W każdym innym wypadku marzę, by gdzieś koło informacji o wartości energetycznej sałatek leżał krótki regulamin korzystania z restauracji. Zacznijmy od ustawiania się w kolejce. Jest ich kilka, składają się z nie mniej zdezorientowanych ludzi, niż ja. Zwykle zlewają się w którymś momencie w niekształtną masę wodzącą oczami po krążących za ladą kasjerkach (właściwie kasjerko-kucharko-sprzątaczkach na stanowisku kierownika). Gdy w końcu udaje mi się wyczuć moment, podchodzę i pytam o wybrane danie. "Czy chce pan powiększyć zestaw za jedyne 3,50zł?" - słyszę.

"Boże! Dlaczego?"

A mogłem przecież wrócić do domu i zadowolić się smażonym chlebem! Nie musiałbym odpowiadać na jedno z  najbardziej stresujących pytań XXI wieku. Oczywiście, że nie chcę powiększyć zestawu, gdybym chciał większy, powiedziałbym to na wstępie, poza tym to jeden z tych waszych dennych chwytów marketin...

"Tak, ze skrzydełkami."

Ok, nie zachowałem się zbyt mądrze, płacąc za coś, czego nie chciałem, ale na swoją obronę zwrócę uwagę na ogromną presją jaką wywierała na mnie wycieczka niemieckich nastolatków stojących za mną w kolejce (w ogóle to zawsze jak słyszę za sobą język niemiecki, odczuwam presję). Poza tym ta pani tak ładnie się do mnie uśmiechała... tak, jestem idiotą... A tak w ogóle, to co mam właściwie zrobić, gdy już zamówiłem? Odejść od kasy? Delikatnie cofnąć jedną nogę, markując zwolnienie miejsca w kolejce? A może usiąść czekając na przywołanie (co to, bar mleczny)?

Kolejnym trudnym momentem w barze szybkiej obsługi jest wybór miejsca do siedzenia. Po odrzuceniu miejsc obok gimnazjalnej młodzieży i par, które zdecydowały się na randkę w stylu amerykańskim - te cholery siadają przy czteroosobowych stolikach i całe dwa miejsca pozostają zmarnowane (jakoś chyba nikt nie wyobraża sobie spokojnego pochłaniania burgera podczas gdy Tomek pochłania ślinę Anetki). Zajmuję zwykle pojedyncze miejsce przy ścianie lub takie specjalne, z bezczelnym widokiem na przechodzących zakupowiczów (tylko w Burger Kingu w Galerii Krakowskiej).

Przyszedł czas na najważniejszą decyzję - zacząć od kanapki, czy od frytek? Wiem, pojawią się głosy, że frytkami powinno się zagryzać, ale w takim razie pojawia się problem proporcji (kęs burgera na jedną frytkę, kęs na dwie). Ja nie potrafię być tak chaotyczny, aby robić to zupełnie przypadkowo, a poza tym wspomniani przechodnie mogliby mnie wziąć za reklamę społeczną wymierzoną w obżarstwo. Uznaję, że powinno zacząć się od tego, co zawiera mięsko - szybciej nasyci, a fryteczki (Burger King - najgorsze, dość nijakie, KFC - nadrabiają grubością - wyglądają jak paluchy Wujka Staszka, McDonald's - niedościgły złocisty archetyp) będą tylko dodatkiem. Właśnie dlatego jem je na zimno.

Idąc po dolewkę - czyli KFC w swym największym przeboju "Ty i Twoi przyjaciele (wszyscy rzygamy Pepsi-Colą)" - zauważam grupę hipsterów buszujących w śmietniku (tym, na którym leżą tacki). Słyszałem już o freeganizmie, ale okazało się jednak, że któryś z nich przypadkowo wrzucił tam iPhone'a. Nic dziwnego - ja też za każdym razem pozbywając się resztek czuję obawę przed zostawieniem w tym pancernym pudle czegoś cennego - przede wszystkim tacki. Niczego w życiu nie robię bardziej ostrożnie.

Wychodząc z fast fooda czuję przypływ pewności siebie i odzyskuję poczucie bezpieczeństwa. Mówię sobie "już nigdy", ale wiem, że to nieprawda. Kiedyś tu wrócę, znów stanę jak wryty przy kasie, powiększę zestaw i upaćkam się sosem. Ale niech to będzie za jakieś pół roku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz