niedziela, 26 stycznia 2014

MaxiPizza Salami (duża)

MaxiPizza Salami (duża) (www.maxipizza.pl)
cena detaliczna: 26,44 zł. / 24,88 (zamawiając z „ulotką internetową”)
liczba kalorii: przeogromna


Zatrzymajmy się na chwilę nad znaczeniem, jakie wiąże się z zamawianiem i spożywaniem bomby kalorycznej jaką stanowi typowa pizza zamówiona w naszej szerokości geograficznej.

W tym miejscu warto dodać, że nie chodzi tutaj o pizzę zamawianą w trakcie i w ramach imprezy, np. urodzinowej. Nie chodzi tu o sytuację, gdy okoliczności rozgrzeszają taki posiłek - ba! - gdy jest on całkowicie na miejscu. Mowa tu o pizzy w dzień nasz powszedni. We środę, dajmy na to. Zamawianie, gdy nie można znaleźć żadnego uzasadnienia innego niż to, że chce się zjeść pizzę.

W takiej sytuacji nurzamy się w grzechu. Radośnie skaczemy na główkę w głąb ludzkiej słabości. Pizza bowiem, niezależnie od miejsca jej zamówienia, jest z natury swojej niezdrowa, kaloryczna i nieopłacalna (sic!). Być może wśród czytelników znajdują się osobnicy, którzy bez żalu wydają 25 złotych na posiłek wypełniony smakiem i pozbawiony wartości odżywczych. Ja do takich ludzi nie należę.
MaxiUlotka
A jednak wciąż to robię. Zamawiam pizzę. Wiedząc, że robię źle, robię to mimo wszystko, jak śpiewające bandziory w "West Side Story". Wiem doskonale, dlaczego ją zamawiam, wiem, że to nieracjonalne, wiem nawet, jak zdusić w sobie atawistyczne pragnienie tłuszczu, soli i cukrów prostych, których magiczną mieszanką jest pizza. Wiem, że będę żałował, a mimo to – wykręcam numer.

Ostatnio najczęściej po MaxiPizzę.

Pamiętam mój pierwszy raz, pierwszy moment spotkania moich kubków smakowych z ordynarnie fastfoodowo wyglądającym ciastem MaxiPizzy. Była ciemna, styczniowa noc, siedziałem wygłodniały w podziemiach jednego z licznych krakowskich klubów. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach setek wylanych piw i tysięcy młodzieńczych uniesień, wszystkich tych rzeczy, co do których nie ma pewności, czy wydarzyły się naprawdę.

Tam, na stole, leżała Ona. Pizza Salami, nr 4, na cieście grubym. Jeszcze ciepła.

Od tamtego czasu, ilekroć o niej opowiadam, używam tego samego sformułowania, które z każdym użyciem staje się coraz mniej dowcipne. MaxiPizza to pizza z kokainą.

W tym miejscu oświadczam wszem i wobec, MaxiPizza, zamawiana na ul. Bratysławskiej w Krakowie jest pizzą moją ulubioną, a jadłem ich wiele.

MaxiPizza nie udaje, że jest czymś innym, niż jest. Każdy pretensjonalny Włoch przewracałby nad nią oczami, kręcił nosem i mówił po włosku. Jest pizzą z wyglądu, składników i smaku w pełni fastfoodową. Staje w swojej zamerykanizowanej prawdzie przed naszymi oczyma i mówi: Oto jestem! Jedz mnie, jeśli zechcesz, ale nie łudź się konsumencie, nie jestem niczym innym ponadto, jak wyglądam! Jestem niezdrowym jedzeniem, jestem jedzeniem, o którym sobie obiecujesz, że nigdy więcej i do którego wracasz raz za razem, niezawodnie. 

I bardzo dobrze, w roli takiego właśnie posiłku spisuje się znakomicie.

Zdjęcie ze strony internetowej, rzeczywista pizza może się od niego różnić
Zamawiajcie koniecznie na grubym cieście - jest miękkie i pyszne. Składniki, nieliczne, rozpływają się w ustach, zalewając kubki smakowe rozpuszczonymi super-trans-nasyconymi tłuszczami. Domyślam się, że składnik, który sprawia, iż tak smakuje, to coś w rodzaju glutaminianu sodu, ale w momencie, gdy trzymasz ją w ustach, nie ma to znaczenia. Chcesz tylko jeść, jeść więcej, tyć, nie ruszać się z kanapy, grać w gry komputerowe i z MaxiPizzą przy boku przegrywać życie. Staczać się w rytmie radosnego przeżuwania.

Bacz jednak na jedno! Czar szybko pryska.

MaxiPizza pozostawiona samej sobie, odłożona na bok, stygnie, schnie, tłuszcz na niej zastyga i się utwardza, słowem – traci cały swój wulgarny urok. Patrzysz na nią i widzisz niezdrowe jedzenie pozbawione magii.

Ale niech żywi nie tracą nadziei! Dzięki największym osiągnięciom współczesnego świata kulinarnego w postaci mikrofalówki w ciągu kilku minut można przywrócić pizzy 75% dawnego aromatu. To wciąż całkiem nieźle.

Zatem, jeśli ktoś chce poczuć się jak niezdrowy prosiak, oto prosta droga. Jedzcie, tyjcie, wzrastajcie w radości obżarstwa. Potem bądźcie dla siebie mili, poklepcie się po brzuszkach, powiedzcie sobie errare humanum est, humani nihil a me alienum puto i obiecajcie sobie, że nigdy więcej. Do następnego razu.

Daję tylko 8/10 bo bardzo głęboko pragnę wierzyć, że istnieje pizza jeszcze lepsza. I serce mi krwawi, gdy pomyślę o wszystkich tych ludziach w Krakowie, do których MaxiPizza nie jest dowożona.

Smacznego!



P.S.
Konkrety:
Pizza jest dość duża (45 cm.) na grubym, bardzo miękkim, puszystym cieście. Składniki według strony internetowej to: sos pomidorowy łagodny, ser mozarella, salami, oregano. Według mnie to salami i maź pomidorowo-serowa na wierzchu. Wrażenie taniości i niewielkiej ilości składników towarzyszy konsumentowi od pierwszego wejrzenia, ale ze względu na doskonały smak całości można przymknąć na to oko, a nawet oboje oczu. Ogólnie bardzo dobrej jakości pizza natelefonowoimprezowa.

Michał

wtorek, 21 stycznia 2014

Wywiad z Krzyśkiem, współzałożycielem Wpieprzamy

Z Krzyśkiem spotykamy się w starym barze mlecznym, w którym niegdyś żywili się wąsaci kierowcy PKSów kursujących pomiędzy miejscowościami, jakich wstydzą się nawet mapy. Tu - pomiędzy barszczem z uszkami, a żurem z kiełbasą – Krzysiek czuje się bezpiecznie i swobodnie. Sam przez chwilę się waham, bowiem nawet sztućce zdają się mówić – „Nie lubimy tu obcych!”, ale mój rozmówca jest nad wyraz spokojny. „To Pan Zdzisław” – wskazuje na korpulentnego jegomościa zajadającego się w kącie pomieszczenia – „Koledzy mówią na niego Dzidek. Zawsze zamawia kapustę, ćwiartkę wódki i jajko, którego nigdy nie dojada. Siła przyzwyczajeń.” Najwyraźniej Krzysiek zna tu wszystkich, co pozwala skupić mi się na rozmowie, a nie na trosce o to, czy nie skończę z widelcem w oku.

Jak wysoko w Twojej piramidzie potrzeb sytuuje się jedzenie?

Myślę, że tylko stopień niżej od łącza internetowego. Posiłki traktuję jednak czysto zadaniowo, innymi słowy - jem, aby żyć, a nie żyję, aby jeść. Dlatego w przypadku śniadania, obiadu i kolacji nie ma dla mnie większego znaczenia wygląd i szeroko pojęta wykwintność jedzenia. W żadnym wypadku nie jestem wybredny! Nie rozumiem osób, które chodzą do drogich restauracji i wydają mnóstwo pieniędzy na coś, co może ładnie wygląda (o ile docenia się design z truchła zwierząt i np. sosu grzybowego), ale nie nasyci zdrowego człowieka. Oczywiście mam swoich faworytów (makarony, pizza, kanapka z serem). W przypadku recenzowanych produktów jest nieco inaczej, gdyż są to najczęściej przekąski, jedzeniowe używki. Mimo to  wspomniane podejście do żarcia przebija się w tekstach o nich.

Wyobraź sobie, że lecisz na pokładzie polskiego samolotu rządowego i tradycyjnie już, rozbijasz się, tym razem na bezludnej wyspie. Jakie trzy produkty żywnościowe chciałbyś tam mieć ze sobą, nim rozdziobałyby Cię kruki i wrony.

Jedyną bezludną wyspą, na której mógłbym spotkać kruki i wrony jest ta w Zwierzyńcu, na której pasą się koniki polskie, ale w porządku - odpowiem. Nie byłoby sensu jeść nic pożywnego, więc skupmy się na przyjemności: sernik wiedeński mamy, paczka pistacji i batonik "Daim". Niech się chociaż przebrzydłe ptaki nabawią cukrzycy!

Przejdźmy do tego co najważniejsze – do Wpieprzamy. Skąd pomysł założenia bloga konsumenckiego poświęconego profesjonalnym recenzjom żywności?

Pomysł wziął się z wizyty z piekarni sieci "Awiteks". Doznałem napadu frustracji gdy w przeciągu kilku dni podano mi najmniejszą jagodziankę, mimo iż przy szybce leżała dwa razy większa, oraz dostałem jakiegoś rogala z czekoladą, w którym nie było czekolady. A że od dawna zastanawiałem się nad dwoma rzeczami: rozwinięciem ruchu konsumenckiego w naszym kraju i znalezieniem nowej formuły dla mojego pisania po tym, jak blog Marcina o polityce bił rekordy wyświetleń tylko dlatego, że był pełen populistycznych analiz, gdy w tym samym czasie na mój nie wchodziła mysz z kulawą nogą. Któregoś dnia podsunąłem pomysł Marcinowi, a on go podchwycił. Zwerbowaliśmy Michała. Nazwę niestety także wymyśliłem ja, ale na pocieszenie dodam, że to co zaproponował Marcin nie nadaje się do cytowania przed wieczorynką. 

Jak Ci się pracuje z człowiekiem takim jak Marcin, który ma tysiąc pomysłów na minutę i wszystkie próbuje zrealizować przez co oddala się od projektów zapoczątkowanych wcześniej? Nie przeszkadza Ci jego niestałość, to że zamiast siąść na tyłku, zeżreć coś i opisać, woli uczyć się hiszpańskiego, spawać artystycznie, prowadzić żłobek dla pingwinów i konstruować w garażu głowicę nuklearną?

Kwestia przyzwyczajenia. Sam mam podobny umysł, myślę, że dodatkowo mam problemy ze skupieniem uwagi. W związku z tym dogadujemy się bardzo dobrze, choć czasem wymagamy nieco cierpliwości z drugiej strony. Na zmniejszenie ułamka niezrealizowanych pomysłów mam taki sposób, że mówię kilku osobom o moich planach po to, by wywierali na mnie presję. Niestety nawet to nie zawsze działa. Ale lepiej mieć mnóstwo pomysłów i zrealizować choćby część, niż ich nie mieć i nie realizować wcale, czyż nie? 

A co możesz powiedzieć o Michale? Widziałeś go w ogóle ostatnio? Jego recenzja bronowickich zapiekanek przyniosła Wam kilkadziesiąt tysięcy wyświetleń.

Recenzja zapiekanek była świetna. Myślę, że była to duża reklama dla opisywanego zakładu, ale jeśli produkt jest tak dobry, to wypada się z tego tylko cieszyć. Nie widziałem Michała od bardzo dawna, nie mam pojęcia, co się z nim dzieje. Chodzą słuchy, że jest na tajnej misji na Kubie i ma zabić Fidela Castro. Polski wywiad miał jednak przestarzałe informacje i nie zdążył  go poinformować, że El Commendante nie żyje już od jakiegoś czasu. W związku z tym możemy jeszcze za nim zatęsknić. Najbardziej brakuje mi jego anegdot opowiadanych przy piwie. Każda mogłaby zostać zekranizowana, najlepiej przez von Triera, Lyncha i Smarzowskiego jednocześnie. 

Macie jakieś plany związane z rozwojem portalu?

Sam nie wiem. Założyliśmy go jako zupełnie luźne przedsięwzięcie, coś co robimy głównie dla znajomych. Dorobiliśmy się jednak wiernych fanów, także tych osobiście nam nieznanych. Czas pokaże. Być może niedługo pojawią się posty w nowej, ciekawszej formie. Jeśli ktoś by mnie zapytał, czy chciałbym, żeby "Wpieprzamy" było naprawdę popularne, to moja odpowiedź brzmi: tak! Najchętniej w ogóle uczyniłbym z pisania głupot źródło dochodu, ale najważniejsze, by pisząc ćwiczyć swój warsztat.

A co poza tym? Kończysz studia prawnicze. Czy zobaczymy Cię za biurkiem, w garniturze, znudzonego i zepsutego jak drugoplanowi bohaterowie seriali z cyklu "Samotna Nieporadna Prawniczka".

Szansa na zobaczenie mnie w garniturze póki co jest podobna do tej na spotkanie Wielkiej Stopy. Nie wykluczam niczego, bardzo możliwe, że będę prawnikiem, ale obiecuję, że nie zmienię się w związku z tym. Inna sprawa, ile wytrzymałbym w takim środowisku. Ostatnio ktoś mi powiedział, że nawet moja fryzura nie przystoi prawnikowi. "Przepraszam, ale wolałbym powierzyć sprawę mojego odszkodowania komuś, kto jest mniej podobny do Everly Brothers" - tak to widzę.

W takim razie widzę, że przed Tobą jeszcze wiele wyzwań. Jakie uważasz za największe?

Teraz? Myślę, że fakt, że kluski mi rozmiękły. Jak widzisz, sytuacja jest dramatyczna (Krzysiek ze smutkiem spogląda na talerz). Nie ma nic gorszego od rozmiękłych klusek.

Kończąc rozmowę, życzę Ci więc, by kluski zawsze były twarde!

Krzysiek kiwa głową. Je w ciszy, drobnymi kęsami. Widać, że jest szczęśliwy.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

System oceniania na Wpieprzamy

„Wszystko płynie” – jak zauważył starogrecki mędrzec, a „to, co płynie podlega nieustannym ocenom” – chciałoby się dodać. Oceniamy wszystko: od pogody, przez jakość szczoteczki do zębów, aż po stan trzeźwości wujka Zdziśka na imieninach u ciotki Hanki. Od poczęcia, aż do śmierci towarzyszy nam wartościowanie posunięte do granic absurdu: „Czy nie było lepszej pępowiny i wygodniejszego brzucha?”, „Sosna, wiśnia, czy tektura - jaką trumnę dla siebie wybrać?” Powyższe dotyczy oczywiście także jedzenia we wszelakiej postaci, czego dowodem nasz mały blog.

Jeśli czytacie nasze teksty do samego końca, zapewne zauważyliście, że wystawiamy produktom oceny w skali od 1-10. To powszechnie stosowany i bardzo uniwersalny sposób oceniania (system ocen szkolnych źle się kojarzy, a system procentowy 1-100% jest mało precyzyjny), gdyż z pewnością sami intuicyjnie czujecie, że produkt, który otrzymał notę 7 jak najbardziej zasługuje na spróbowanie, natomiast od wyrobu ocenionego na 2 lepiej trzymać się z daleka. Aby jeszcze bardziej ułatwić Wam odbiór naszych recenzji, zdecydowaliśmy się na wzbogacenie naszego systemu ocen drobnym elementem deskrypcyjnym, czyli prostym opisem wskazującym na to, co dana ocena oznacza.

1 – produkt absolutnie niejadalny, od którego należy trzymać się z daleka. Do buzi można wprawdzie włożyć wszystko – gwoździe, szlifierkę spalinową, podeszwę starego buta, ale w niektórych przypadkach naprawdę nie warto próbować – zaufajcie nam. Ktoś z nas musiał w końcu spróbować tego „wyrobu”.

2 – spożywać tylko w obliczu groźby śmierci głodowej. Coś pomiędzy martwym zwierzakiem zdrapanym po dwóch tygodniach z międzystanowej, a napojem cytrynowym z Biedronki w cenie 49 groszy z dwa litry. Jeśli doszło do katastrofy lotniczej i jesteś na pustyni/lodowcu i zjadłeś już współpasażerów, możesz spróbować zjeść i to. Powodzenia!

3 – można to jeść, ale radości z tego tyle co z siedzenia w okopie pod Moskwą w zimie 1941 roku. Produkt ma jakiś smak – to niewątpliwy plus – ale ów smak działa na jego niekorzyść, a to diametralnie zmienia postać rzeczy. Jedz, gdy masz za dobry humor i chcesz zapodać sobie nieco dekadencji.

4 – rzecz jadalna, ale coś w niej mocno irytuje, nie pozwalając cieszyć się konsumpcją. Jak ta dziewczyna ze świetną figurą i żywym, inteligentnym dowcipem, która ma niepokojącą, sadystyczną skłonność do walenia znienacka młotkiem w krocze, albo (w wersji dla kobiet) – przystojny i inteligentny chłopak, który od dziecka marzył o byciu śmieciarzem i chce ten zawód wykonywać do końca życia.

5 – rzecz przeciętna, jak typowe, rodzinne, niedzielne popołudnie przy suchym ciastku i Familiadzie. Nic nie przeszkadza, wszystko chrupie tam gdzie ma chrupać i smakuje tam gdzie ma smakować, ale kubki smakowe nie krzyczą: „jeszcze, daj mi jeszcze!”, tylko patrzą z pretensją, że pożałowałeś grosza na coś smaczniejszego.

6 – jedzenie tego można już zakwalifikować jako przyjemne. Wiadomo – szału nie będzie, „strefy jedzeniogenne” w jamie ustnej nie zostaną podrażnione, ale po wszystkim, można już pomasować się po brzuszku i bez grymaszenia sięgnąć po więcej.

7 – czysta przyjemność. Powyżej tej noty zaczynają się już produkty, które przyczyniły się do wprowadzenia do języka polskiego sformułowań w rodzaju: „Ale się nażarłem… Chcę jeszcze!”. Produkt zjada się ze smakiem i z przyjemnością.

8 – wyższa kategoria przyjemności. To już jest naprawdę dobre! Zestawiając to z niemiecką bronią pancerną (jeśli nie wiesz o co chodzi, na pewno masz w pobliżu siebie rudego okularnika, który Ci to wytłumaczy), to jeszcze nie Tygrys, ale już Pantera. Z takim samym wdziękiem i sprawnością sunie przez układ pokarmowy, miażdżąc wszelkie wątpliwości i dając ogrom radości!

9 – jak obiad u Mamy po dziesięciu latach żywienia się w stołówce studenckiej – cudo! Gdybyś napotkał chatkę zbudowaną z tego produktu, zżarłbyś ją całą, nie bacząc na wizję niestrawności i ścigania przez nadzór budowlany. Smak tego cuda powoduje, że warto żyć, pracować i zarabiać, żeby można sobie było tego kupić więcej.

10 – przysłowiowe „niebo w gębie”. Ambrozja skradziona bogom i podarowana śmiertelnikom. Takie produkty trafiają się niezwykle rzadko, albowiem żeby stworzyć coś takiego trzeba lat badań, doświadczenia i potężnej dawki szczęścia. Będziesz chciał sprzedać narzeczoną na Gumtree, żeby móc pójść po większą ilość do spożywczaka.

sobota, 11 stycznia 2014

Zupa ogórkowa, 67g (Amino)

"Zupa ogórkowa", 67g (Amino)
Zupa błyskawiczna, ogórkowa.
cena detaliczna: ok. 1,20 zł.
liczba kalorii: ok. 71 kcal/100 g

Gdybym musiał ustalić status swoich relacji z zupą ogórkową według reguł proponowanych przez Facebooka, to kliknąłbym w "to skomplikowane". Kiedyś była to jedna z moich ulubionych zup, lecz jak sami dobrze wiecie - miłość i nienawiść to dwie strony tej samej monety, toteż po ukończeniu podstawówki, ogórkowa zbrzydła mi jak Najmanowi przemoc i od tej pory konsumuję ją tylko w trzech sytuacjach: a) gdy wracam z pracy i zajęć dodatkowych tak zmęczony, że mógłbym zeżreć nawet dwutygodniową padlinę listonosza dopadniętego przez sforę rottweilerów, b) gdy gotuje ją kobieta, na której mi zależy, a nie chcę sprawić jej przykrości, c) gdy gotuje ją matka kobiety, na której mi zależy. Poza tym - zupie ogórkowej, tak jak parówkowym skrytożercom, staram się mówić stanowcze NIE.

Gdy więc przypadł mi redakcyjny zaszczyt napisania recenzji zupy ogórkowej Amino na życzenie jednego z naszych czytelników - Michała, skrzywiłem się jak ojciec gimnazjalistki na widok plakatu z One Direction. Po chwili stwierdziłem jednak, że miałem ostatnio okazję spożywać zupę ogórkową, toteż moje kubki smakowe będą w stanie dokonać analizy porównawczej "zupy prawdziwej" i "zupy błyskawicznej", a ponadto dysponuję w domu materiałem lubiącym zupę ogórkową - nazwijmy ją Alina. Zakasałem więc rękawy i przystąpiłem do recenzji, czyli subiektywnego spisania wrażeń z konsumpcji.


Po wykonaniu niezbędnych fotografii, podążyłem za instrukcją i rozpocząłem proces konstruowania zupy. Produkt Amino składa się z dwóch części - z części makaronowej i tzw. części zupnej, czyli sproszkowanej zupy właściwej. Makaron to mocno poskręcane nitki, standardowe dla zup błyskawicznych Amino, natomiast proszek to czysta chemia, od którego zdrowsze są nawet gazy bojowe wypuszczane na froncie zachodnim w 1917 r., fluorometylofosfonian izopropylu i powietrze w Krakowie. No dobrze, przesadziłem - nic nie jest bardziej szkodliwe niż powietrze w Krakowie. Zobaczcie zresztą sami na skład bohaterki recenzji: kluski (82%): mąka pszenna, tłuszcz roślinny, skrobia modyfikowana, sól, substancje spulchniające: węglan sodu, węglan potasu; barwnik: beta-karoten, mieszanka smakowa (18%): sól, skrobia, maltodekstryna*, substancje wzmacniające smak i zapach: glutaminian sodu, inozynian disodowy i guanylan disodowy; sok z ogórka kiszonego suszony (6,2%), tłuszcz roślinny, laktoza, przyprawy: czosnek, kurkuma, pieprz, koper; cukier, regulator kwasowości: kwas cytrynowy; białka mleka, ekstrakt drożdżowy, mąka pszenna, aromaty, sos sojowy suszony (w tym pszenica), szpinak, marchew, ogórek (0,4%) , *otrzymana ze skrobi. Na pewno nikt z Was nie zakrzyknie - "Oooo,  guanylan disodowy! Mniam! Pycha!" 


Dobrze, zalewamy roba..., wybaczcie - to z przyzwyczajenia - zalewamy zupę (czyli makaron i proszek zupny), mieszamy intensywnie, a następnie odstawiamy całość na okres 3-5 minut. W tym czasie można zrobić naprawdę wiele ciekawych rzeczy, np. znaleźć ulubioną książkę, włączyć sobie wczytywanie serialu w Internecie, etc. Potem można już przyjrzeć się samemu produktowi.

O dziwo, po tym okresie makaron nie był za bardzo rozmiękły i zachował "makaronową", całkiem przyjemną w konsumpcji i smaku konsystencję. Ze smakiem samej zupy było już natomiast dużo gorzej. Kilka pierwszych łyżek nawet mi podeszło, ale potem postanowiłem sobie trochę zamieszać (zawsze muszę coś spieprzyć) i smak zrobił się dużo bardziej intensywny a całość... przestała mi podchodzić. Smak wyrobu Amino opiera się bowiem na kwaskowatości i słoności, ale kwas z zupy błyskawicznej słabo imituje kwas z domowej zupy ogórkowej, a soli jest tu jak na mój gust - nieco zbyt dużo. Wiedziałem już wtedy, że nie dojem do końca, więc próbkę produktu podałem obiektowi badawczemu nr 1, czyli wspomnianej Alinie. Alina spróbowała z wahaniem i skomentowała lakonicznie i nieskromnie zarazem: "niezbyt dobra, robię lepszą." I wiecie co? Ma rację.

Zdaję sobie sprawę, że ogórkowy produkt Amino jest tani, kosztuje 1,20 zł i można go uznać za "biedoogórkową", ale obawiam się, że może mocno rozczarować nawet ortodoksyjnych fanów ogórkowej. W mojej prywatnej ocenie produkt zasługuje na  3/10.

PS: Jeśli ktoś nie zgadza się z oceną, zawsze może wnieść uzasadnione odwołanie, wtedy za recenzję weźmie się inny redaktor Wpieprzamy, ewentualnie może wystąpić z polemiką, która - jeśli będzie napisana w akceptowalnym języku polskim* - zostanie u nas opublikowana.

 *toteż "redaktorom" z fanpage'a Uniwersytetu Jagiellońskiego "dziękujemy" już w tym miejscu.