niedziela, 11 sierpnia 2013

Zapiekanki przy pętli bronowickiej (ul. Balicka)

Zapiekanka
Cena: ok. 5 zł
liczba kalorii: wystarczająca, by zapewnić energię na kilka godzin.

Jest Kraków miastem, w którym zabytek przylega do zabytku, a miejsc szczególnych przez wzgląd na historię i tradycję jest tyle, ilu studentów zjeżdżających rokrocznie do tego miasta po wiedzę, pracę, astmę i chuligański wpierdol. Mamy Rynek z wieżą ratuszową, skarbonką i starą wróżką skuloną gdzieś między filarami Sukiennic, mamy radosny i drogi jak bourbon Kazimierz, Nową Hutę ze swym socrealistycznym renesansem. Mamy też Bronowice. 

Z czego słyną Bronowice? Tak, prawda, jest tam giełda przedmiotów wszelakich, od surykatek, a na częściach zamiennych do Tu-154 kończąc, ale nie o to idzie. Tak tak, jest jakaś stara chata, gdzie ongiś hajtnął się Rydel (nie ten z Dżemu), a całe wydarzenie zasłynęło tym, że goście, po uprzednim wypiciu sporej ilości samogonu, byli tak nawaleni, że widzieli chochoły, zjawy i Wernyhorę, co więcej - tańczyli z nimi. Potem ich oczywiście zdrowo „skrojono”, ktoś tam płakał za zgubionym rogiem, policja przyjęła zgłoszenie, lecz dochodzenie rychło umorzono, kiedy biegły spirytysta orzekł, że duchów tam żadnych nie było, ale spiryt – i owszem. Chata Bronowicka - to mrzonka. 

Prawdziwą atrakcją Bronowic jest to, co znajduje się blisko pętli tramwajowej – to legendarny punkt z zapiekankami. 


UWAGA: w bliskim sąsiedztwie znajdują się dwa bary „szybkiej obsługi”. Jak poznać ten właściwy? Po kolejce – ta prowadząca do naszych zapiekanek jest długa, często dwudziestoosobowa (sic!), zaś przy tej konkurencyjnej w praktyce kolejek brak. Sporadycznie przewinie się jeden klient, by kupić udko z kurczaka albo skorzystać z kosza, a tak poza tym pracująca tam osoba może w spokoju rozwiązywać sudoku. Co innego właściciele punktu z zapiekankami – starsze już osoby, które z rzetelnością godną pochwały wykonują na miejscu zapiekanki. 

Tak! Zapiekani nie są „gotowe”, wyjmowane z zamrażarki i wrzucane do mikrofalówki, co to, to nie! Przez dużą szybę widzimy, jak na świeżo przekrojonej bagietce ląduje dopiero co przyrządzony farsz, i dalej – pokrojony w duże plastry ser. Całość trafia na 2-3 minuty do rozgrzanego pieca, by nabrać rumieńców i temperatury, po czym klient dostaje do ręki ponad trzydziestocentymetrową ambrozję. Można oczywiście za drobną opłatą zakupić dodatki: majonez, ketchup (keczap, keczup, sos pomidorowy), prażoną cebulkę etc., ale, doprawdy, składniki te są w zupełności zbędne, nie trzeba nimi ratować smaku. Raz posmakowawszy bronowickiej zapiekanki, już nigdy nie spojrzymy na inne, zwłaszcza te „z zamrażarki”. Zresztą, popatrzmy na rysunek poglądowy: 


Tak! Zapiekanki na pętli to miejsce kultowe. Zwłaszcza, jeżeli uświadomimy sobie, że... 



Lokal funkcjonuje niemal 30 lat (!). Powtórzę: TRZYDZIEŚCI LAT. Żaden bar szybkiej obsługi w tym mieście, a kto wie, czy nie w Polsce, nie może pochwalić się tak długim stażem. Wielu z nas nie było jeszcze na świecie, kiedy otwierano lokal. Ileż zapiekanek przez ten czas zrobiono! Iluż klientów nakarmiono! Są to - z pewnością - liczby przytłaczające. 

W dobie skomercjalizowanego świata, świata szybkiego i tandetnego, warto zajechać na pętlę bronowicką i kupić coś, co robione jest z sercem i pasją. Myślę, że dla każdego, kto przypadkiem znajdzie się na pętli i będzie miał w kieszeni 5 złotych, jest to nie tyle możliwość, ile obowiązek – obowiązek skosztowania najlepszej zapiekanki w mieście, poznania największej atrakcji Bronowic. 

Moja ocena: 10/10.  

piątek, 9 sierpnia 2013

"Zapp" 60ml (Algida)

"Zapp" 60ml (Algida)
Lody.
cena detaliczna: ok. 1,5zł
liczba kalorii: 140 kcal

Drodzy państwo - szalone lata 90., lato, plaża, z głośników dobywają się pierwsze dźwięki "Takiego tanga" Budki Suflera. Najważniejszą atrakcją dla starszych bywalców nadmorskich i pojezierskich kurortów jest wyprawa na lane "EB" - słodkie jak kapitalizm i czerwone jak przeszłość ministrów z SLD. Za to dla mnie - podstawówkowego amatora niezdrowej żywności - liczyły się tylko solone frytki spożywane w absurdalnych ilościach oraz lody. Ach, lody! Te kupowałem w sklepie "U Arbuza", przezywanym tak z racji na podobieństwo właściciela do byłego już wtedy premiera Oleksego. Zjadane w ilości od trzech do pięciu dziennie przyczyniały się do bólów brzucha, ale i poczucia spełnienia w naszej bezsensownej egzystencji. Ponieważ byłem zbyt mały aby podołać pochłonięciu ogromnego "Magnum" (o ile nie popełniam w tym momencie anachronizmu i marki tej Algida nie wprowadziła nieco później), lodów o zaporowej cenie 5zł, na moje ulubione "na patyku" wybrałem "Zappa" - kolorowe lody o smaku karmelu.

Postanawiając przypomnieć sobie tamte czasy włączyłem kanał z polska muzyką taneczną i otworzyłem produkowanego współcześnie, ponownie po dwuletniej przerwie, "Zappa" aby ocenić go i porównać z moim wspomnieniem o tym produkcie z czasów, gdy gałka kosztowała złotówkę, a sezamki pakowano po pięć. Opakowanie zmieniło się zgodnie z kanonami designu A.D. 2013 (wybaczcie, ale moim skromnym zdaniem nieprzystającymi do wyśrubowanych standardów graficznych z lat 90.). Jest bardziej minimalistyczne, obrazek loda wygląda kolorowo jak dzieciństwo kucyków "Pony", a obok niego, nie wiadomo po jaką cholerę, walnęli wizerunek jakiegoś uczłowieczonego dzikiego zwierza (dzieci teraz lubią zwierzaki, ale w moich czasach musiałby być dinozaurem, żeby zwrócić swoim jestestwem uwagę). 

Lody Są Dobre
Po otwarciu oczywiście pstrokaty miks wesołych kolorków staje się czymś przypominającym zawartość kubka z wodą pod koniec lekcji plastyki. Mając jednak w głowie smak, który znam z czasów mojego "kajtkowania" nie miałem żadnych negatywnych przeczuć. Pierwszy etap konsumpcji nie przyniósł nic poza radością i niepowtarzalne doznanie słodkości stało się moim udziałem. W tym momenie przypomniałem sobie, dlaczego ongiś myślałem, iż karmel jest czymś w kolorach tęczy.

Jednak po jakimś czasie przepełniło mnie uczucie popularnie nazywane "zamuleniem", a przecież lód jest dość małej wielkości - co za dużo słodkiego, to mdło. Gdyby tego było dość - pojawia się jakiś nieprzyjemny tekturowo-chemiczny posmak, który po prostu odrzuca. Byłem przerażony, gdy przez moją głowę przetoczyła się myśl o tym, by "Zappa" po prostu nie skończyć i wyrzucić! Nie zwykłem jednak marnować recenzowanego jedzenia i zmusiłem się, żałując jednak, że nie wybrałem niezawodnego "Noggera".
Już niedługo w Twojej zamrażarce
Droga Algido! Cóż to się stało przez te wszystkie lata, gdy ja zajmowałem się graniem w gry komputerowe i markowaniem mojej edukacji, a Ty, Moja Droga, eksplorowaniem możliwości marketingowych hitów muzyki tanecznej? Czy stać się coś mogło z metodą produkcji, albo transportu? Mam nadzieję, że mój lód nie leżał przy mrożonej pandze albo nie był myty "Ludwikiem"! Jak wiele tej różnicy w doświadczeniach z obu czasów mogę przypisać mojej kiepskiej pamięci, umiłowaniu eskapizmu i wpływowi reklam telewizyjnych na moją psyche? Myślę, że pewnie dwa punkty z dziesięciostopniowej skali to właśnie wpływ mnie samego. Ustalmy więc: "Zapp" z roku 1997 - 9/10. "Zapp" dziś - ten z włochatym patafianem na papierku i lizany przeze mnie w wieku, który nie uprawnia do występowania w młodzieżówce - 3/10. 

Lata 90-te - wróćcie!