Jeśli czytacie nasze teksty do samego końca, zapewne zauważyliście, że wystawiamy produktom oceny w skali od 1-10. To powszechnie stosowany i bardzo uniwersalny sposób oceniania (system ocen szkolnych źle się kojarzy, a system procentowy 1-100% jest mało precyzyjny), gdyż z pewnością sami intuicyjnie czujecie, że produkt, który otrzymał notę 7 jak najbardziej zasługuje na spróbowanie, natomiast od wyrobu ocenionego na 2 lepiej trzymać się z daleka. Aby jeszcze bardziej ułatwić Wam odbiór naszych recenzji, zdecydowaliśmy się na wzbogacenie naszego systemu ocen drobnym elementem deskrypcyjnym, czyli prostym opisem wskazującym na to, co dana ocena oznacza.
1 – produkt absolutnie niejadalny, od którego należy trzymać się z daleka. Do buzi można wprawdzie włożyć wszystko – gwoździe, szlifierkę spalinową, podeszwę starego buta, ale w niektórych przypadkach naprawdę nie warto próbować – zaufajcie nam. Ktoś z nas musiał w końcu spróbować tego „wyrobu”.
2 – spożywać tylko w obliczu groźby śmierci głodowej. Coś pomiędzy martwym zwierzakiem zdrapanym po dwóch tygodniach z międzystanowej, a napojem cytrynowym z Biedronki w cenie 49 groszy z dwa litry. Jeśli doszło do katastrofy lotniczej i jesteś na pustyni/lodowcu i zjadłeś już współpasażerów, możesz spróbować zjeść i to. Powodzenia!
3 – można to jeść, ale radości z tego tyle co z siedzenia w okopie pod Moskwą w zimie 1941 roku. Produkt ma jakiś smak – to niewątpliwy plus – ale ów smak działa na jego niekorzyść, a to diametralnie zmienia postać rzeczy. Jedz, gdy masz za dobry humor i chcesz zapodać sobie nieco dekadencji.
4 – rzecz jadalna, ale coś w niej mocno irytuje, nie pozwalając cieszyć się konsumpcją. Jak ta dziewczyna ze świetną figurą i żywym, inteligentnym dowcipem, która ma niepokojącą, sadystyczną skłonność do walenia znienacka młotkiem w krocze, albo (w wersji dla kobiet) – przystojny i inteligentny chłopak, który od dziecka marzył o byciu śmieciarzem i chce ten zawód wykonywać do końca życia.
5 – rzecz przeciętna, jak typowe, rodzinne, niedzielne popołudnie przy suchym ciastku i Familiadzie. Nic nie przeszkadza, wszystko chrupie tam gdzie ma chrupać i smakuje tam gdzie ma smakować, ale kubki smakowe nie krzyczą: „jeszcze, daj mi jeszcze!”, tylko patrzą z pretensją, że pożałowałeś grosza na coś smaczniejszego.
6 – jedzenie tego można już zakwalifikować jako przyjemne. Wiadomo – szału nie będzie, „strefy jedzeniogenne” w jamie ustnej nie zostaną podrażnione, ale po wszystkim, można już pomasować się po brzuszku i bez grymaszenia sięgnąć po więcej.
7 – czysta przyjemność. Powyżej tej noty zaczynają się już produkty, które przyczyniły się do wprowadzenia do języka polskiego sformułowań w rodzaju: „Ale się nażarłem… Chcę jeszcze!”. Produkt zjada się ze smakiem i z przyjemnością.
8 – wyższa kategoria przyjemności. To już jest naprawdę dobre! Zestawiając to z niemiecką bronią pancerną (jeśli nie wiesz o co chodzi, na pewno masz w pobliżu siebie rudego okularnika, który Ci to wytłumaczy), to jeszcze nie Tygrys, ale już Pantera. Z takim samym wdziękiem i sprawnością sunie przez układ pokarmowy, miażdżąc wszelkie wątpliwości i dając ogrom radości!
9 – jak obiad u Mamy po dziesięciu latach żywienia się w stołówce studenckiej – cudo! Gdybyś napotkał chatkę zbudowaną z tego produktu, zżarłbyś ją całą, nie bacząc na wizję niestrawności i ścigania przez nadzór budowlany. Smak tego cuda powoduje, że warto żyć, pracować i zarabiać, żeby można sobie było tego kupić więcej.
10 – przysłowiowe „niebo w gębie”. Ambrozja skradziona bogom i podarowana śmiertelnikom. Takie produkty trafiają się niezwykle rzadko, albowiem żeby stworzyć coś takiego trzeba lat badań, doświadczenia i potężnej dawki szczęścia. Będziesz chciał sprzedać narzeczoną na Gumtree, żeby móc pójść po większą ilość do spożywczaka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz