piątek, 28 lutego 2014

Śniadanie

Bardzo dawno temu ludzie zdobywali pożywienie na bieżąco polując i zbierając, a na świecie nie było ani jednego papieża (przypominam, że dziś mamy dwóch). Dla nieobeznanych - polowanie polega na tym, że biega się z miejsca na miejsce modląc się o to, aby się wreszcie poszczęściło. Samotnie lub w grupie. Coś jak clubbing, tylko ze skórowaniem, ale wierzcie mi - oni byli lepiej ubrani. Łowy mają ten ogromny minus, że aby biegać za czymś żywym trzeba mieć na to siłę, a siłę bierze się z jedzenia więc... Zbieractwo - to jest coś dla nas! Zbieractwo wymyślono zaraz po koszach z wikliny, bo chyba wiecie, jak nieelegancko zbierać jagody do plastiku. Ogólnie z obu da się wyżyć, ale ktoś wpadł na pomysł: "Hej! Postawmy tu chałupkę, rozsiejmy nasiona i zbudujmy więzienie dla każdego stworzenia, które nie zna arytmetyki i uda nam się je złapać!". Tak zrobili. Nazywa się to osiadły tryb życia i pozwala nam to oglądać w spokoju nowy sezon "Gry o Tron" zamiast biegać za dzikami.

Łowczyni po tygodniach niepowodzeń
Ale dało nam to coś jeszcze! Dzięki łatwemu dostępowi do żywności ludzie, zamiast zjadać wszystko naraz wtedy, gdy się pojawiło (na przemian: mamut - dieta, mamut - dieta), zaczęli dzielić posiłki i spożywać je o różnych porach dnia. Całkiem błyskotliwe, nie zawsze realistyczne (wciąż nie mogę zakwalifikować tej paczki ciastek po obiedzie), ale to ciekawe zagadnienie i czemu by nie napisać o nim więcej, analizując śniadanie, drugie śniadanie (tu plus za oryginalność nazwy), obiad, podwieczorek i kolację?

Na pierwszy ogień idzie śniadanie. Zjada się je w godzinach od 5 rano do 10:30 (przynajmniej tak chce Ronald McDonald). Mówi się, iż jest to posiłek najważniejszy i powinien być pożywny. Dobrze przeczytaliście - pożywny. Kawa i papierosy są zdecydowanie poza menu. Najlepiej więc zjeść coś z nieśmiertelnego tria (always on tour!): jajecznica, parówki i kanapki. Problem ze śniadaniem jest taki, że gdy pracujemy na poranną zmianę, jesteśmy zmuszeni przygotowywać je w trybie "zombie". Dlatego właśnie nie powinno się wydziwiać z jakimiś omletami czy innym badziewiem, tylko wyćwiczyć się na poziom "pro" w rozbijaniu skorupek, gotowaniu wody na parówki i smarowaniu pieczywa. Coś trudniejszego może po prostu napotkać na przeszkodę w postaci porannego stanu naszych umiejętności manualnych.

Hola! Big Mac o 9? Dobrze się czujesz?
Ktoś w tym momencie na pewno pomyślał: "Przecież parówki są niezdrowe! Widziałem reportaż w telewizji, w którym wkładają do nich zmielone numery Życia na gorąco!" Tak, wszyscy widzieliśmy ten reportaż. Ja także. Ale - jak to mówią - czas leczy rany. Pewnie przez lata poprawiła się jakość produktów, pojawiły się lepsze rodzaje. W tym momencie - to ciekawostka - sprzedaje się naprawdę dobre parówki z dużą ilością prawdziwego mięsa, tylko nazywa się je "kiełbaskami". To jest taki swego rodzaju awans ("Kochanie, od dziś nie jestem serdelkiem, jestem kiełbaską! Koniec z Mazurami, w tym roku lecimy na Rodos!").

Takich cyrków nie ma z jajkami (przynajmniej dopóki ktoś nie zacznie ich reklamować jako wolnych od GMO, jak robi to "Farmio"). Jajka także są oczywiście są lepsze i gorsze (numer "3", czyli jajka składane w Alcatraz). Najlepsze są te od kur luźno biegających, nie zestresowanych - na ryneczku oznaczają je jako odmiana "Woodstock". Co ciekawe, są one jakby większe, jaśniejsze i papka jajecznicowa z nich robiona jest jakby bardziej gładka. Cóż jednak z tego, jeśli nie mamy czasu się zachwycać smakami, bo spieszymy się do pracy/na uczelnię/na pociąg/poranną grę w piłkę?

Ferma
Sytuacja może stać się nieco napięta, z groźbą spóźnienia się na środek transportu włącznie. Istnieją dwa sprawdzone sposoby radzenia sobie z nią. Pierwszy - zrobienie sobie kanapki w mieszkaniu w celu zjedzenia przez drogę; drugi - zakupienie pączka/drożdżówki w "Awiteksie". Jak widzicie jest to ostateczność, bo jesteśmy zmuszeni zjeść pseudo-wypiek z "Awiteksu" lub spożyć kanapkę w miejscu publicznym. A jakimś cudem jedzenie kanapki przy ludziach (szczególnie nie zawiniętej w papier) wydaje mi się wyjątkowo niezręczne. Mam wtedy wrażenie, że wszystkie spojrzenia lądują na mnie, a może to być o tyle traumatyczne, że w pewnym momencie na mnie ląduje też kawałek szynki lub w najlepszym razie okruchy z chleba.

Tyle z naszego podwórka. Jak może wiecie - a na pewno warto przywołać ten fakt w tym miejscu - cywilizowany świat (czyli gdzieś tak od Marsylii do Edynburga) zna dwa główne rodzaje śniadań - francuskie: takie z bagietą i dżemem (pamiętajcie, by nigdy nie mylić dystynkcji ze skąpstwem) i wyspiarskie: z bekonem, fasolą i jajkiem (po czymś takim można rządzić światem). Oba to jednak straszna nuda. Amerykanie jedzą np. naleśniki i polewają je sosem klonowym. Podobno jest to ambrozja. Tzn. widziałem to w "Pełnej chacie" i równie dobrze mogli kłamać wiedząc, że nigdzie nie dostanę mąki kukurydzianej. Sami widzicie, jak bardzo jesteśmy cywilizacyjnie do przodu z naszymi parówkami, nawet jeśli znajdziemy w niej artykuł o życiu prywatnym Shazzy.

Dobrze wiem, że i tak większość z was śniadania nie je, albo je o 14, więc potraktujcie to jako luźny zestaw przemyśleń i porad. Jeśli tylko nie będzie wam burczało w brzuchu do 12, uznam to za swój sukces. Następnym razem: drugie śniadanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz